Ostatni wtorek karnawału nazywano wtorkiem zapuśnym, szalonym, mięsopustnym, kusym nawet diabelskim. W tym bowiem dniu wszyscy chcieli przed nadchodzącym postem najeść się do syta, wytańczyć, wybawić, wykrzyczeć, zgodnie z hasłem: Hulajta chłopaki, bo dzisiaj kusaki!
Tańczono więc i bawiono się do upadłego, a na ulice wsi, miasteczek i przedmieść wychodziły korowody wesoło pląsających i płatających figle przebierańców. Przebieranie się i zakładanie masek było bowiem ostatkową regułą.
Na wsi, która najdłużej zachowała swe zwyczaje, biegały po drogach i przychodziły do domów przebrane postaci, a wśród nich postaci zwierzęce, znane z wcześniejszych obchodów kolędniczych: koza, turoń, niedźwiedź, koń, a także bocian i żuraw. Wierzono powszechnie, że wraz z nimi przychodzi dobrobyt i urodzaj.
Wraz z wybiciem północy kończyły się jednak zapustne zabawy, milkła muzyka, chowano instrumenty, uprzątano stoły. Na ziemi krakowskiej biesiady karnawałowe przerywał przebieraniec zwany Zapustem, który gasił światło, przewracał stoliki i ławy, odwracał do góry dnem miski, a następnie przy pomocy miotły lub bata wypędzał wszystkich gości. Niekiedy ich czoła posypywał popiołem.
Zuzanna Krótki